Tańcząca z dogami.Odcinek 2



Po kilku dniach my też wróciliśmy do domu. 

Wielogodzinne kłótnie nie pomogły uratować małżeństwa moich rodziców i jeszcze tego lata zdecydowali się na rozwód, a mnie oddali pod opiekę dziadków, rodziców mamy. Specjalnie mocno tego wszystkiego nie przeżyłam, zapewne dzięki temu, że byłam (i jestem) dzieckiem Natury, a zamieszkałam w ślicznej podlaskiej wiosce otoczonej łąkami, polami i lasami, w starym z 1927 roku, modrzewiowym domu, a wokół byli cudowni kochający ludzie, moi dziadkowie i pradziadkowie. Szczególnie głęboka więź połączyła mnie z pradziadkiem Filipem. Powód był prosty. Ten stary człowiek, urodzony w 1883 roku, pochodzący z Petersburga, kochał zwierzęta, a szczególnie psy i to nas wyjątkowo związało. I choć jego ukochaną rasą nie były dogi tylko wyżły, to w wieku trzech lat nie robiło mi to różnicy. Ważne było, że mogę spędzać czas w towarzystwie Dżima Ósmego, bo tak się wabił pupil pradziadka. Dlaczego Ósmego? Bo to był siódmy wyżeł tego wspaniałego człowieka, który miał je od dzieciństwa. Swoją miłość do tej rasy mój pradziadek odziedziczył po swoim ojcu Jakubie. Pierwsze dwa wyżły mieszkały w domu Filipa w Petersburgu, a trzeci razem z rodziną emigrował z ogarniętego rewolucją miasta. Kiedy dożył późnej starości i odszedł w wieku 16 lat pradziadek sprowadził kolejnego szczeniaka (a było to jeszcze przed wojną) aż z Niemiec. I choć każdy z psów żył długo, to jednak odchodziły, a pradziadek zdobywał następnego. Wszystkie one nosiły to samo imię – Dżim i dlatego moja babunia ich numerowała.
Moje dzieciństwo było cudowne nie bacząc na rozwód rodziców. Nawet specjalnie za nimi nie tęskniłam. Razem z prababcią Hanną zaczyniałam ciasto na chleb w wielkiej dzieży, a potem rysowałam znak krzyża na każdym bochenku przygotowanym w blaszce do wsunięcia w czeluść chlebowego pieca, doiłam krowy, robiłam masło i sery. Z babcią Paszą pracowałam w ogrodzie, pielęgnowałam róże, chodziłam na grzyby i czytałam książki. Z dziadkiem Ioanem zajmowałam się pszczołami, pielęgnowałam drzewa owocowe w naszym sadzie i uczyłam się powozić końmi. Ale najcudowniejszy był czas spędzany z pradziadkiem – długie spacery w towarzystwie Dżima, zbieranie ziół (pradziadek był zielarzem amatorem), poznawanie tajemnic przyrody, opowieści o tajemniczym carze i dalekim Petersburgu i pomaganie wszystkim chorym zwierzętom nie tylko w naszym gospodarstwie, ale i w całej wiosce Rogacze.

Byłam szczęśliwa, bo mogłam spędzać większość czasu na podwórku, ale oczywiście moją ulubioną porą było lato, bo wtedy już o szóstej rano, z pajdą chleba posmarowaną masłem, no bo przecież szkoda czasu, żeby jeść w domu, wypadałam na dwór. Dom i obejście moich dziadków leżało na samym skraju wsi. Zaraz za nim zaczynały się łąki, a za nimi był stary las, skraj Puszczy Białowieskiej. W tamtych czasach zwierzyny było bardzo dużo i często widziałam tuż za płotem sarny, jelenie i dziki. Zające skakały po naszym sadzie, co nieodmiennie wywoływało komentarz dziadka skierowany do ojca:


– Tato, a mówisz, że wyżły niemieckie krótkowłose to rasa myśliwska…

Na co równie nieodmiennie taka sama padała odpowiedź pradziadka:
– Pies jest taki, na jakiego go wychowasz. Ja jestem pacyfistą, to i moje psy nie mają instynktu zabijania, nie czułem potrzeby, by go w nich rozwijać.

To było Pierwsze Prawo Psiarza, jakie sobie przyswoiłam: „Pies jest taki, na jakiego go wychowasz”. Szkoda, że tak wielu współczesnych opiekunów psów o tym nie wie. Swoje lata mam, więc w moim życiu było wiele psów i kundelków, i dogów, i suczek, i samców i każdy z nich był cudowny, wspaniały, mądry, wrażliwy, o wyjątkowym charakterze. Być może miałam nieprawdopodobne szczęście, że trafiałam na takie psy, a może jednak był to rezultat stosowania zasady mego pradziadka…




WIĘCEJ NA :

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Za co kochamy dogi....