Tańcząca z dogami .Odcinek 1






Urodziłam się, żeby uratować małżeństwo moich rodziców. Nie udało się. W dodatku tego ratowania małżeństwa o mało nie przypłaciłam życiem. Rozpadało się ono bowiem bardzo konsekwentnie, ale w pewnym momencie moi rodzice postanowili spróbować raz jeszcze, dojść do porozumienia i kochać się jak należy. W tym celu wybrali się na wakacyjny odpoczynek nad mazurskie jeziora. Mieli być przykładną rodziną, więc zabrali ze sobą swe jedyne dziecię, czyli mnie. Miałam wówczas nieco ponad trzy lata…
Mieszkaliśmy w domku kempingowym dziesięć metrów od brzegu jeziora naprzeciwko długiego pomostu wrzynającego się daleko w wodę. Rodzice byli zajęci sobą i trwającymi od rana do nocy kłótniami mającymi jakoby poprawić ich relacje, a ja całe dnie spędzałam sama bawiąc się na pomoście. Było mi bardzo smutno, w dodatku się okropnie nudziłam, ale jak się ma trzy lata, to niewiele można.
W zasadzie miałam przykazane, by nie zbliżać się do końca pomostu, ale nuda u dziecka bywa inspirująca, więc każdego dnia zbliżałam się coraz bardziej do zakazanej krawędzi. Rodzice nie zwracali na to uwagi, więc w końcu zaczęłam się bawić na samym końcu pomostu tuż nad taflą wody. Bawiłam się różnymi zabawkami, ale miałam swoją ulubioną szmacianą lalkę, którą zrobiła dla mnie moja ukochana Babunia. Pochyliłam się nad wodą, która była przejrzysta i odbijała wszystko lepiej niż lustro, by pokazać mojej lali pływające obok pomostu małe rybki. Nagle moja szmaciana przyjaciółka wypadła mi z ręki i lekko wirując zaczęła pogrążać się w toni. Odruchowo wyciągnęłam rękę i … wpadłam do wody. Nawet nie zdążyłam krzyknąć. Tonęłam.
Skąd na brzegu jeziora wziął się czarny, potężny dog, nikt z późniejszych świadków wydarzenia nie umiał powiedzieć. W każdym bądź razie pojawił się, wpadł na pomost, dobiegł do jego końca i wskoczył do wody tylko po to, by za chwilę się z niej wynurzyć ze mną w pysku. Trzymał mnie za koszulkę, w którą była ubrana. Nieco mu się majtałam, więc pies z pewnym trudem dobrnął do brzegu i delikatnie położył mnie na nadbrzeżnym piasku. Nad jezioro zlecieli się ludzie i ktoś chciał do niego podejść, ale majestat i wielkość mego zbawcy onieśmieliły wszystkich nieprzyzwyczajonych do tak wielkich psów. Dog, widząc, że na brzegu jest dużo dorosłych osób, spokojnie oddalił się w stronę, z której przyszedł, a mną zajęli się śmiertelnie przestraszeni rodzice.
Kiedy mama upewniła się, że nic mi nie jest, chciała podziękować właścicielom czarnego doga za uratowanie mi życie, ale w najbliższej okolicy naszego domku nikt nie widział ludzi z czarnym ogromnym psem. Dopiero następnego dnia mama dotarła do ośrodka wypoczynkowego po drugiej stronie jeziora i tam wypoczywający turyści powiedzieli jej, że owszem, byli tu ludzie z czarnym ogromnym dogiem, ale rano wyjechali i tak nikt nigdy im nie podziękował za to, że ich pies uratował mi życie. Czy mama poczuwała się do długu wobec tego psa bądź jego opiekunów – nie wiem, ale ja, kiedy tylko trochę podrosłam i uświadomiłam sobie, że żyję tylko dzięki niemu – tak. I o tym właśnie chcę w tej książce opowiedzieć – o spłacie długu i o niezwykłej więzi, jaka mnie już zapewne wtedy połączyła z tymi dostojnymi i wrażliwymi olbrzymami




WIĘCEJ NA:
https://dozaskarbonka.blogspot.com/p/tanczaca-z-dogami.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zanim adoptujesz, przemyśl....

Za co kochamy dogi....