Historia Lita, trzynastoletniego doga niemieckiego pod opieką Dożej Skarbonki




Po śmierci mojego doga Doriana w 2012 wypłakiwałam swój żal na internetowym forum Molosy. Był tam dział „dogi do adopcji”. Oglądałam foty, szukając choć troszkę podobnego doga do mojego żółteczka. Po około dwóch miesiącach odezwała się do mnie Fundacja Ratujemy Dogi, z prośbą, czy nie wzięłabym na dom tymczasowy czarnego siedmioletniego doga o imieniu Lit, który desperacko szukał domu. Bez namysłu zgodziłam się, bo pomyślałam „ trzeba mu pomóc”. Przyjechał z Warszawy, czarny, z białym szerokim krawatem i białymi skarpetkami. Miłość w jego oczach od pierwszego wejrzenia, w moich wtedy jeszcze nie. Po prostu trzeba było pomóc. Dostałam książeczkę zdrowia Lita, z której wynikało, że w 2005 roku był adoptowany ze schroniska w Szczecinku. Prześledziłam w miarę możliwości, z pomocą forum, jego drogę życiową. Okazało się, że był u jednego pana dwa lata, aż pan dostał pracę za granicą i oddał go pod opiekę sąsiadce i więcej się nie pokazał. U tej pani był również dwa lata. Pani zmieniła pracę a Lit trafił do schroniska. Ze schroniska adoptowała go dziewczyna, której chłopakiem był pilot. Ich znajomość trwała dwa lata i dziewczyna odeszła, zostawiając psa pilotowi. Chłopak z racji zawodu, często przebywał poza domem, oddając psa pod opiekę mamie, sąsiadce lub zaprzyjaźnionym znajomym. Niestety ludzie się buntowali, bo ile można zajmować się cudzym psem. Zdecydował się oddać Lita pod opiekę Fundacji Ratujemy Dogi. Trudno jest znaleźć dom dla doga, a co dopiero dla starego doga z problemami jelitowymi, nie tolerującego innych psów oraz dzieci. Nikt go nie chciał, chociaż bardzo mu współczuli. Każdy bał się, że za chwilę trzeba będzie się rozstać, bo stary pies i schorowany. I tak oto Lituś, najcudowniejszy Pan Dog jest u mnie ósmy rok. Ma trzynaście lat. Miał być do czasu, aż ktoś się znajdzie, pokocha i zabierze. A został i jest i będzie ze mną na zawsze. Lit to pies jednego pana, więc jestem dla niego całym światem.



Przeszliśmy długą drogę z jego zdrowiem. Bywały krwawe biegunki, wymioty, kroplówki z drabiną na komodzie, nieprzespane noce i głuche wołanie o pomoc w przestworza o jego życie. I udawało się. Aż po trzech latach okazało się, że ma bardzo słabiutkie serduszko, które słabo bije. Dostał leki, które bierze już dożywotnio. I tak dalej sobie żyliśmy, aż nadszedł 2017 rok i Litek zaczął mieć trudności we wchodzeniu na czwarte piętro. Myślałam, że słabnie serce, ale okazało się, że to kręgosłup już jest wysłużony. Pomagałam mu codziennie wchodzić podkładając pod zad szalik i unosząc go, by łatwiej było mu wchodzić tak wysoko. Ale to nie wszystko. Litek nie miał siły wskakiwać do samochodu. Kupiłam rozsuwaną platformę, żeby wchodził do auta, ale bał się, bo była za wąska. Pojechałam do warsztatu. Wymontowano mi przednie siedzenie, uszyłam posłanie i dalej jeździliśmy raz dziennie za miasto na długie spacery. Niestety trwało to krótko. Początek września, wracamy ze spaceru i grom z jasnego nieba. Lit wszedł na parter i padł. Dosłownie! Myślałam, że to serce. Nie mógł się podnieść, leżał na klatce schodowej. Poleciałam po koc i sąsiada, żeby z nim został, a ja poszłam szukać ludzi, którzy mogliby go wnieść do domu. Była sobota po południu. Nikogo! Po dwóch godzinach pod sklep monopolowy podjechał samochód i wysiadło czterech rosłych chłopaków. Ja zaryczana,  nie mogąca mówić, błagałam o pomoc. I przyszli i wnieśli. Przyjechał weterynarz, podał leki, zastrzyki, nie gwarantował, że pies się podniesie. Masowałam mu nogi, żeby nie zanikały mięśnie, robiłam zastrzyki przeciwbólowe. Wszystko, żeby jeszcze mógł wyjść na siku, bo nigdy nie chciał i do dziś nie załatwi się w domu. 




Zaczęłam szukać ludzi do wnoszenia psa, wkładałam karteczki z numerem telefonu za wycieraczki samochodowe na parkingu. W pracy odbierając telefony służbowe, pytałam ludzi, pomagali koledzy z pracy, jakoś się kręciło, Lit raz dziennie mógł się porządnie wysikać. Nie było łatwo, bo bardzo trudno znaleźć cztery osoby dziennie do wnoszenia, ale mi się udawało. Dzięki nagłośnieniu pomocy dla Lita przez fundacje dogowe, znaleźli się wspaniali ludzie, którzy codziennie przychodzą o 20-stej i wnoszą go na kocyku na czwarte piętro – Drużyna Lita. Bo po schodach schodzi sam, chociaż w skarpetkach, bo ma słabe nóżki i mu się ślizgają. I po mieszkaniu też chodzi w skarpetkach, chociaż tak się nauczył, że muszę mu przynosić miskę z jedzeniem i wodą na posłanko.





Tą skróconą historię psa doga niemieckiego, który je, pije i chce żyć, tylko nie może chodzić po schodach piszę dlatego, żeby inni właściciele psów nie tracili w takich przypadkach nadziei, że już nic nie można zrobić  i trzeba uśpić psa. Jak widać, na przykładzie Lita, MOŻNA. Trzeba tylko bardzo chcieć.
Historia Lita trwa nadal, dzięki ogromnemu wsparciu finansowemu Stowarzyszenia Doża Skarbonka. Organizacji pomagające wszystkim dogom. Dzięki nim Lit ma zapewnioną rehabilitację i drogie leki, które pomagają mu żyć.

I jeszcze jedno. Całą akcją pomocy przy wnoszeniu Lita prowadzi wspaniała osoba, Bernadetta Strumińska z Dożej Skarbonki , której pomoc jest nieoceniona, a która skupia wokół siebie i mojego Lita najwspanialszych ludzi o wielkiej empatii.
A ja? Cóż. Dzięki nim, jestem nadal szczęśliwą właścicielką najstarszego w Polsce doga.



Małgorzata Frątczak-Sender



Drużyna Lita nadal potrzebuje Ciebie dołącz  DRUŻYNA LITA na Facebooku

Komentarze

  1. Bo jeśli uczyłeś się kochać od dogów, to kochasz właśnie tak - do końca, do ostatka, bez granic i gotowy jesteś zrobić wszystko, by przedłużyć mu życie choć o 1 dzień, choć o 1 godzinę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpiękniejsza historia miłości ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna historia.. Łza w oku się aż zakręciła. Zdrówka Litku 😍oby Ci służyło jeszcze długo ❤️

    OdpowiedzUsuń
  4. No i łzy pociekły, choć historię Licia znałam z molosów, bo śledziłam kazdy jego nowy dzień u Małgosiu tak ciepło i z miłoscią o nim pisała. Wiem też jak bardzo pomaga i Druzyna Lita, która keiruje Branadetka i Doza Skarbonka. Mieszkam trochę za daleko żeby pójśc na spacer z Liciem i bardzo żałuję bo i Licia i Małgosię poznałam osobiście są cudowni. Historia wzruszająca, ale też podbudowująca bo daje wiarę w ludzi

    OdpowiedzUsuń
  5. Mamus jestes Wielka! Tańcząca z dogami. ....i nietylko....
    Dla wszystkich Litów i ich Przyjaciół kochających i heroicznie walczących o ich godność o ich życie. ... kosztem wlasnego lichego... jak Moja Mama ☺Kocham Cię Mamus! Dziękuję że robisz dla tych wszystkich Litów tyle dobrego :* i dziękuję Twoim Przyjaciołom i Przyjaciołom Lita, ktorzy Wam pomagają!

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna historia <3 życzę dużo zdrówka dla Litusia
    Oby więcej właścicieli swoich czworonogów opiekowało i poświęcało się tak jak Małgosia <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Niesamowita i wzruszająca historia <3 Dużo zdrowia i miłości dla Litusia oraz całej Drużyny Lita...

    OdpowiedzUsuń
  8. Historia Lita, to historia mądrej miłości, dojrzałej i prawdziwej, Lita o wielkim,psim sercu, kochającym ludzi, czujacym i rozumiejacym więcej,niz nam się wydaje, i jego niezwyklej Pani, psiego Anioła, ktora potrafiła poprosić o pomoc, a nie kazdy potrafi. To historia dzielenia się swoim zyciem, dobrem i pasją. Dzięki Malgosi, Bernardecie i Druzynie Lita, odżywa wiara w ludzi, w dobro,empatię i w bezinteresowną miłość.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wzruszająca historia, aż łzy sam kręcą się w oku. I jacy wspaniali ludzie. Takie postawy przywracają wiarę w człowieka.
    Pozdrawiamy z Reksiem ze Śląska :-) i życzymy samych radosnych dni dla Lita :-)

    OdpowiedzUsuń
  10. Szkoda Lita i to bardzo. Szacunek dla ekipy, wielki szacunek za bezinteresowne działanie. Ale robienie sobie kariery na pomaganiu a zarazem sławy to nie jest dobrym pomysłem. A wierzcie mi, że są ludzie, grupy, którzy robią znacznie więcej, dla ludzi, dla zwierząt, a jednak o nich nie słychać. A wiecie dlaczego? Bo "nie ten jest wielki o którym jest głośno, ale ten, który wielkie rzeczy robi bez rozgłosu". Szkoda psa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak to już jest, że ludzie chętnie pomagają gdy sprawę nagłośni się w tv lub w prasie, działających anonimowo jest niewielu. Gdy mój owczarek niemiecki zachorował i nawet nie schodził z drugiego piętra , pomogli sąsiedzi, nie sądzę, żeby obcy ludzie się zaangażowali, nie sprawdziłam jednak tego bo chorował tylko tydzień i odszedł, serce słabiutkie, bardzo się męczył, z trudem oddychał, nie mogłam na to patrzeć, weterynarz nie umiał mu już pomóc, zgodziłam się uśpić mojego psa, żeby nie przedłużać mu cierpienia.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zanim adoptujesz, przemyśl....

Za co kochamy dogi....