Po kilku dniach my też wróciliśmy do domu. Wielogodzinne kłótnie nie pomogły uratować małżeństwa moich rodziców i jeszcze tego lata zdecydowali się na rozwód, a mnie oddali pod opiekę dziadków, rodziców mamy. Specjalnie mocno tego wszystkiego nie przeżyłam, zapewne dzięki temu, że byłam (i jestem) dzieckiem Natury, a zamieszkałam w ślicznej podlaskiej wiosce otoczonej łąkami, polami i lasami, w starym z 1927 roku, modrzewiowym domu, a wokół byli cudowni kochający ludzie, moi dziadkowie i pradziadkowie. Szczególnie głęboka więź połączyła mnie z pradziadkiem Filipem. Powód był prosty. Ten stary człowiek, urodzony w 1883 roku, pochodzący z Petersburga, kochał zwierzęta, a szczególnie psy i to nas wyjątkowo związało. I choć jego ukochaną rasą nie były dogi tylko wyżły, to w wieku trzech lat nie robiło mi to różnicy. Ważne było, że mogę spędzać czas w towarzystwie Dżima Ósmego, bo tak się wabił pupil pradziadka. Dlaczego Ósmego? Bo to był siódmy wyżeł tego wspaniałego człowieka, który