ŻYCIE Z DOGAMI ..Jak się Cormac z Leonem bratali.



Kiedy odszedł Tosiu mimo, że były inne psy w domu zrobiła się pustka. Ja nie mogłam się z tym pogodzić, ale Cormac też tęsknił. Szukał Tosia, był smutny, nie chciał jeść, bawić się, chodzić na spacery. Bardzo często przytulał się do mnie albo leżał w ulubionych miejscach Tosia jakby na niego czekał. On stracił przyjaciela, a nawet więcej bo starszego brata opiekuna, kogoś z kim czuł się raźnie i z kim dzielił swoje życie, bo byli obaj nierozłączni. To spowodowało, ze dość szybko zdecydowałam się na adopcję Leona. Wydawało mi się, że Cormac się z tego bardzo ucieszy. Dodatkowo Leon był z wyglądu niemal klonem Tosia, nawet łatkę na przedpiersiu miał niemal identyczną. Obawiałam się, że Gerald wówczas już ponad 9 letni weteran może nie być zadowolony. Byłam w błędzie. Gerald przyjął nowego członka rodziny niemal po ojcowsku i ogromną cierpliwością zaopiekował się po psiemu młodziakiem. Leoś miał niecałe 9 miesięcy a był już bardzo przez ludzi skrzywdzony. Cormac starszy od niego o równe 9 miesięcy okazywał niezadowolenie. 


Nie wiem może myślał, ze Leon skradł mu Tosia, może był zazdrosny bo stracił status najmłodszego i poczuł się zagrożony. Pierwsze dni nie najlepiej się między Cormaciem i Leonem układały. Jak opadły pierwsze emocje, obaj zaczęli się powoli bawić, przestali na siebie warczeć, obwąchiwali się, ale jeszcze wyczuwalny był między nimi chłód albo obojętność. Cormac nie tyle bronił co pilnował swoich zasobów. Wszystkie zabawki zabrał na swoje posłanie i robił wszystko, żeby Leon ich nie miał. Wyglądało to komicznie. Cormac leżał i obserwował, a Leon podchodził i wykradał mu korzystając z chwilowej nieuwagi. Kiedy Cormac zauważył że Leon ma jego zabawkę szedł do niego i zabierał w tym samym czasie Leon szedł na posłanie Cormaca i brał kolejną. Posłania mieli na początku w oddzielnych pomieszczeniach i potrafili tak przedreptać całe popołudnie aż obaj zmęczeni padali. Chowałam zabawki, wydzielając każdemu po jednej, żeby nie dochodziło do spięć, ale i tak nawet z tą jedną zabawką tak się wymieniali. Po mniej więcej tygodniu Cormac pewnego dnia stanął na środku pokoju popatrzył w jedną stronę, w drugą i uznał, że skoro i tak ma na swoim posłaniu zabawkę to nie ma sensu zabierać Leonowi. Pierwszy etap nieco szorstkiej jeszcze przyjaźni mieli już za sobą i w miarę bezboleśni bo obyło się bez awantur. 



Na dworze i na spacerach była już między nimi komitywa. Spacery niestety przez jakis czas musieli mieć osobno, bo zaczęli obaj mocno ciągnąć na smyczy jakby jeden drugiemu chciał pokazać kto silniejszy. Chłopaki szybko zaczęli się od siebie uczyć i tych lepszych i tych gorszych zachowań. Leon przekonał się, że nie trzeba się bać jak ktoś wyciąga rękę i kucać przy głaskaniu, że jak się go woła to będzie coś przyjemnego, że woda w misce nie znika, że jak wyjdzie na dwór to nikt go tam nie zostawi zamykając drzwi, ze jedzenia nikt mu nie ukradnie i nie trzeba bronić miski, bo jak zabraknie będzie dokładka, że nie trzeba walczyć o kość, bo każdy ma swoją, że nie trzeba się bać człowieka jak wraca do domu i można się z nim przywitać. Cormac przypomniał sobie, że na smyczy można pociągnąć w tą stronę w którą on chce pójść, nauczył się od Leona kopać doły, obgryzać z kory drzewa, podcinać gałęzie, znosić do domu patyki, kraść jedzenie, przewracać się do góry brzuchem jak został zestrofowany jak coś źle zrobił. Obaj zrozumieli, że kochani będą tak samo, bo do głaskania podchodzili równocześnie, przecież mam 2 ręce, równocześnie siadali na kolanach też mam dwa, równocześnie dostawali takie same nagrody, oczywiście jak na nie zasłużyli, równocześnie obrywali burę jak napsocili. 



Mijały kolejne dni i do dziś mam łzy w oczach jak przypomnę sobie kiedy pierwszy raz przywitali mnie po powrocie z pracy niosąc swoje skarby. Cormac zawsze witał mnie z czymś w pycholu bo nauczył się tego jak oduczałam go skakania na powitanie. Rzucałam zabawkę i on z nią przychodził. Ten nawyk mu został do dziś. Ja wchodzę do domu a on biegnie niosą swoja zabawkę, poduszkę lub kocyk. Tego dnia Cormac przywitał mnie trzymając piłkę, a Leon misia, łzy ciurkiem popłynęły mi po policzkach. Kolejny etap zacieśniania więzi był za nami. Została jeszcze jedna świętość Cormacowy kangurek. Była to jego ulubiona już mocno zużyta pluszowa zabawka z którą się niemal nie rozstawał i jak jej nie miał nie chciał iść spać dopóki nie znalazł, niczym dziecko które nie zaśnie bez smoczka. Kangurka nie wolno było Leonowi ruszyć, bo wtedy Cormac zaczynał jej bronić gotowy do walki. Wiedząc o tym sama zabierałam Leonowi kangurka jak pod nieuwagę Cormaca go sobie przywłaszczał. Mijał właśnie miesiąc od przybycia Leona może trochę dłużej. Był wieczór, obaj położyli się, każdy na swoim posłaniu, ale posłania były już w tym samym pomieszczeniu i wtedy stało się coś niezwykłego. Cormac wziął kangurka i podszedł z nim do Leona zachęcając do wspólnej zabawy. Szaleństwom nie było końca. Wspólne gonitwy, podrzucanie, przeciągnie. Trwało to do późnej nocy w końcu obaj padli i zasnęli wtulenie w siebie na jednym posłaniu. Wiedziałam, że od tego wieczora więź miedzy nimi będzie coraz lepsza i że obaj uznali, ze stanowimy jedną dużą rodzinę. Kangurek tej przyjaźni nie przetrzymał, bo po trzech dniach zrobiły się z niego dwa niekompletne kangurki, ale relacje między chłopakami były bardzo dobre. Jeszcze przez jakiś czas się docierali i czasem dochodziło do sporów, zresztą do tej pory czasem się pokłócą. Na szczęście żaden nie żywi urazy i szybko dochodzi do pogodzenia. W końcu w najlepszej rodzinie też czasem dochodzi do sporów. Od tamtego wieczoru chyba 3 razy jeszcze było między nimi ostre starcie, ale wystarczyło, że krzyknęłam kilka razy spokój wzmacniając odpowiednim tonem i następował rozejm. Minęły 4 lata, chłopaki są nierozłączni, razem się bawią, razem biegają, na spacerach jeden pilnuje drugiego, często razem śpią wtuleni w siebie. Leon przy Cormacu nabrał pewności siebie i zaufał ludziom. Cormac nauczył go, że kąpiel w rzece może być fajna. Bo rzeka była dla Leona straszna i mokra. Leon nauczył się zostawania w domu, czego początkowo też się bał i płakał jak wychodziliśmy. Nauczył się też jazdy samochodem, którą obaj uwielbiają. Początkowo jeździł ładnie, ale czuł się niepewny, może jazda samochodem kojarzyła mu się z tym, ze znowu mnie wywiozą i zostawią w obcym miejscu, bo zanim zamieszkał u nas zmieniał domy kilka razy. Burza, też już nie jest taka straszna wystarczy przytulić się do Cormaca i cały strach mija. Cormac jest śmielszy, nowe miejsca, nowi ludzie, ruch uliczny nie jest mu straszny lubi jak coś dzieje. Leon w takich sytuacjach przy Cormacu szybko akceptuje zmiany. Schody, kładki, mosty też już nie są takie straszne jak trzeba przez nie przejść i jestem przy tym ja i Cormac. Szczotka na kiju i grabie juz nie przerażają Loena, a nawet można sie tym fajnie bawić we dwóch. Jedynie motory, quady i inne głośne maszyny nadal powodują, że Loen kamienieje i widać, że się boi nawet jak Cormac jest obok, ale przynajmniej już nie próbuje w panice uciekać. Mają swoje głupawki i zabawy. Cormac zakopuje zabawkę, a Leon ją odkopuje. Jak wychodzę lub wyjeżdżam tylko z jednym to choćby nas nie było tylko pół godziny po powrocie witają się jakby nas rok nie było. 


Cormac od Leona nauczył się, że pluszaki w środku są interesujące i zabawki długiego żywota nie mają, ale radość jaką mają z tego jest bezcenna. Więc jak od czasu polegnie pluszak albo wybuchnie poduszka czy kocyk zostanie podzielony na kilka kawałków to nic, ważne że są szczęśliwi, tak mi się przynajmniej wydaje i że zaprzyjaźnili się ze sobą, a nawet pokochali braterską psią miłością. Mają całkiem inne charaktery i temperamenty, widać różnice się przyciągają. Jedynie moimi kolanami nie potrafią dzielić i jak siada jeden zaraz przychodzi drugi i mam malutkiego Leonka na jednym a Cormaczka na drugim.




Danuta Plewka

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Za co kochamy dogi....