Doże opowieści - Mój pierwszy dog - RALF





W moim domu rodzinnym zawsze były psy. Szczególnie kochał je mój pradziadek Filip, a jego ulubioną rasą były wyżły. To upodobanie zostało mu jeszcze z dawnych czasów, kiedy przed rewolucja żył w Petersburgu. Natomiast ja upodobałam sobie od dziecka dogi niemieckie i wiedziałam, że będę miała doga. Po prostu – wiedziałam. Dlatego, kiedy pierwszy raz zobaczyłam pręgowaną dożycę, powiedziałam memu partnerowi Andrzejowi:
– Zobacz, to mama naszego psa.
– Oszalałaś? – spytał z przerażeniem w oczach. – To nie pies. To tygrys!
Ja jednak byłam niezłomna. Nie pomogły perswazje Andrzeja:
– Ależ nas nie stać na tak kosztownego psa! Czy ty wiesz, ile on je? Ja się boję dużych psów! Dżeki to wystarczająco duży pies, jak dla mnie (mieliśmy wtedy sporego kundelka, ale faktycznie o ponad połowę mniejszego od doga).
Uparłam się:
– Nigdy nie będzie dobrego momentu, bo teraz właśnie jest najlepszy na to moment i już. Zawsze będzie jakaś przeszkoda – za małe mieszkanie, za mało pieniędzy, za dużo obowiązków, dzieci, życie towarzyskie, wyjazdy… Chcę mieć doga niemieckiego i swoje życie dostosuję do potrzeb tego psa czy ci się to podoba, czy nie Andrzeju.
Mój partner popatrzył na mnie, pokiwał głową i odpowiedział:
– No tak, a więc mamy doga…
Trochę jednak poczekaliśmy na to. Najpierw zawarliśmy znajomość z Panią Haliną, opiekunką Saby, bo tak miała na imię pręgowana dożyca. Potem czekaliśmy na krycie, a kiedy dowiedzieliśmy się, że Saba jest w ciąży, zaczęliśmy się martwić skąd weźmiemy tyle pieniędzy, żeby kupić szczenię.
Na nasze szczęście, a ku zmartwieniu Pani Haliny Saba urodziła 10 szczeniąt. Ku zmartwieniu hodowczyni, ponieważ wtedy, a był to początek lat 90-tych ubiegłego wieku, Związek Kynologiczny wydawał rodowody tylko szóstce szczeniąt, a resztę nakazywał uśpić. Tak, tak, takie to były czasy… Ku memu szczęściu, ponieważ Pani Halina zaproponowała szczeniaczka po kosztach, ale bez rodowodu. Jedyny warunek – muszę zabrać szczenię przed przeglądem hodowlanym, zanim skończy 6 tygodni… Byłam szczęśliwa i przerażona jednocześnie – czy sobie poradzę z opieką nad takim maleństwem… A przy tym nie mogłam się doczekać.
W końcu 28 maja zadzwonił telefon:
– Pani Allu! Na jutro mam wyznaczony przegląd hodowlany. Musi pani przyjść dzisiaj odebrać szczeniaczka.
Natychmiast byłam gotowa. Wzięłam różowy kocyk, jaki został z czasów niemowlęctwa mojej córki, malutką obróżkę i poszłam. Pani Halina mieszkała na tej samej dzielnicy, około kilometra od nas. Ralfa już widziałam, jak miał 3 tygodnie i wtedy był takim małym słodkim sznycelkiem. Nie wiedziałam, że po kolejnych 3 tygodniach zrobi się taki duży! Kocyk mogłam wyrzucić, bo wystarczał co najwyżej na okrycie grzbieciku. Zdjęłam z siebie sweter i w niego zawinęłam moje pręgowane szczęście i ruszyliśmy do domu,  którym Ralf przeżył 9 i pół roku.



Był cudownym psem, choć okazało się, że jest wnętrem, a wówczas panowało przekonanie, że psy z wnętrostwem są szczególnie agresywne. Żebyście wiedzieli, ile osób „radziło” mi, żebym go uśpiła… „Życzliwi” ostrzegali mnie:
– To będzie potężne zwierzę. To wnętr, on was zabije, pogryzie dziecko, nikogo do domu nie wpuści…
Faktycznie, Ralf wyrósł na dorodnego potężnego doga – 95 cm wzrostu w kłębie i 90 kilogramów wagi, ale był największym pacyfistą jakiego znałam tak wśród zwierząt, jak i ludzi. On po prostu brzydził się przemocą. Kochał wszystko i wszystkich. Nikogo nigdy nie ugryzł, a nawet nie zawarczał. Wychowywał się razem z moją 10-letnią córką i opiekował się nią, tak samo, jak innymi psami w naszym domu. Cudownie „odsiał” z mego życia wszystkich „życzliwych”, których małość jego choroba obnażyła.
Był cudowny, niezwykły, kochany. Prawdziwy przyjaciel, wierny i oddany. Całkowicie zmieniłam dla niego swoje życie i dzięki temu to życie stało się lepsze, piękniejsze i bogatsze w każdym tego słowa znaczeniu, bo Ralf nas motywował, by dostosować się do jego potrzeb, no cóż – dog, to nie jest rasa dla każdego, a „noblesse oblige” i byle czego jeść nie może, byle gdzie spać nie może, więc Ralf czasami jadał lepiej niż my, a spał z nami w łóżku.
Był czystą, doskonałą, idealną miłością.
Był pięknem, elegancją, dostojeństwem.
Był radością, pełnią życia, dobrocią.
Był olbrzymem, który strzegł mego serca…
Był bardzo mądry, tą właściwą dogom niemieckim mądrością – nigdy nie wykonywał na ślepo komend, musiał przemyśleć, czy wydawane polecenie ma sens i jeśli uznał, że tak wykonywał je precyzyjnie i starannie, jeśli było bez sensu – patrzył uważnie z wyrazem pyska jednoznacznie wskazującym na dezaprobatę dla mojej głupoty. Ale kiedy go prosiłam, robił dla mnie wszystko, nawet jeśli uważał, że prośba jest głupia.
Taki był mój pierwszy dog. Tylko wtedy jeszcze nie wiedziałam jednak, że każdy dog jest… pierwszy!


Alla Alicja Chrzanowska


P.s. Chciałabyś/byś podzielić się ze światem swoją historią ,prześlij nam ją na email dozaskarbonka@gmail.com wraz z 3 zdjęciami swojego dożego przyjaciela a my z przyjemnością opublikujemy je na blogu.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zanim adoptujesz, przemyśl....

Za co kochamy dogi....